Dziś, przy niedzieli mam w kalendarzu trzy aktywności. Wczoraj były trzy spotkania. Tak często wyglądają prezydenckie weekendy. Mało w nich czasu dla rodziny i przyjaciół. Warto jednak, bo można robić dobre rzeczy.
Wolne dni to taki czas, w którym częściej mogę wyjść na miasto. W tygodniu jest zdecydowanie mniej możliwości. Bo…
W poniedziałek start z domu o ósmej rano, o dziewiątej pierwsze spotkanie przy porannej kawie. Z reguły znajduję chwilkę na prasę.
Następnie czas na pilne podpisy.
Godzina 11 omówienie kalendarza na cały tydzień. Po czterdziestu minutach czas na… pilne podpisy.
Godzina 12.30 przygotowanie do spotkania. Telefony i maile.
Godzina 13.00 spotkanie robocze (ostatnio zaczęliśmy planować budżet na 2022 rok).
O 14.30 goście oficjalni – choć staram się nie umawiać takich spotkań przy poniedziałku - czasem trudno odmówić.
15.30 urząd kończy pracę. Teraz mam czas dla siebie a to oznacza lunch z pudełka. Podpisywanie dokumentów. Przeczytanie tego, co ważne przed wtorkowymi spotkaniami. Oddzwonienie na telefony, których nie dało odebrać się w trakcie dnia. Lista zakupów na drogę powrotną.
Jest 18.00, tak zaczynam tydzień.
Ten ostatni był wyjątkowy. Skończył się intensywnym piątkiem, z następującymi punktami: omówienie dnia, otwarcia skweru Hallera, spotkanie z wykonawcą inwestycji (przez pandemię odkładane od kilku miesięcy), otwarcie prac nad aktualizacją strategii z udziałem ekspertów, spotkanie robocze – omówienie weekendu, wyjście na miasto – sprawdzam czystość i porządek na placu Orła Białego, powrót i podpisy na zamkniecie piątku. Wieczorem w domu podejmuję wyzwanie i zobowiązanie. Ciasto dla Wiktora na niedzielną akcję – zrobię! Oczywiście nie wszystko sam. Dzięki Gosiu.